sobota, 6 czerwca 2015

Być fit – co to właściwie znaczy?

Wiele razy spotkałam się z takimi stwierdzeniami:
„Chcę być fit, dlatego...
·         ...zmieniam dietę – od jutra jestem weganką!”
·         ...idę do sklepu po nowe buty i zaczynam codziennie biegać.”
·         ...kupiłam 3 litry wyciągu z aloesu i zaczynam odtruwanie!”

Za każdym razem, kiedy widzę błysk w oku i motywację bijącą na wszystkie strony od osoby, która podjęła podobną decyzję, myślę sobie jedno. Dlaczego wywracasz swoje życie do góry nogami?


Postanowienia a realia

Najgorętszym okresem stawiania sobie celów jest oczywiście Nowy Rok. Magiczna data, 1-wszy stycznia, otwiera przed nami zupełnie nowy okres w życiu, w którym „wszystko się zmieni”. 

Czy na pewno? Może to tylko ja, ale nigdy nie spotkałam osoby, która po sylwestrowej nocy z marszu zmieniła wszystkie znienawidzone przez siebie nawyki (jeśli znacie taki przypadek, koniecznie napiszcie historię w komentarzu pod postem). Wręcz przeciwnie – uważam, że wielkie otwarcia takie jak początek wakacji, pierwszy dzień miesiąca czy najbliższy poniedziałek kompletnie nie sprzyjają osiąganiu celów. 

Bo rzeczy w naszym życiu nie zmienią się dlatego, że to jest Ten Dzień. Od Tego Dnia upłynie jeszcze sporo czasu zanim uczciwie będziemy mogły powiedzieć, że spełniłyśmy zrealizowałyśmy swoje cele.


Całkiem „nowe” życie

Załóżmy, że Ania (pozdrowienia dla wszystkich imienniczek ;-)) chce „być fit”. Czyta sto artykułów w Internecie, wypożycza motywujące książki i drukuje ścienny planer ćwiczeń. Pyta koleżanek, co zrobić, żeby „być fit”. Oczywiście posypują się tysiące rad: „idź do dietetyka”, „zrób analizę składu ciała”, „zacznij biegać”, „wyrzuć z lodówki wszystkie niezdrowe produkty” itp. 

Ania zgodnie ze wskazówkami umawia się na wizyty do odpowiednich specjalistów, kupuje nową wagę, nowe buty, nowe dresy, wyciąga z biblioteczki książkę „10 kilogramów mniej w jeden tydzień” i zaczyna realizować szalony plan treningowy ściągnięty z jakiejś strony.


Czy Ania jest już „fit”? Nie! Z prostej przyczyny. Ania każdego dnia wypala paczkę papierosów. Rano wybiega z domu bez śniadania (jej „nowa dieta” zacznie się oczywiście od obiadu). Po powrocie do domu, kompletnie padnięta, chwyci sportową torbę i pobiegnie na zajęcia fitness. Wieczorem ma spotkanie . Oczywiście nie będzie nic jadła, bo „nowa dieta”, ale chyba kieliszek wina albo trzy jej nie zaszkodzą (przecież robią dobrze na serce!). Pójdzie spać gdzieś koło 2:00 w nocy, ale o 6:00 będzie na nogach, bo musi przygotować sobie pieczonego łososia z mango do pracy. No i wypić zaległą mieszankę aloesową – wczoraj zapomniała o odtruwaniu, ale może nic się nie stanie jak przyjmie podwójną dawkę jednego dnia...


Wystarczy niewiele...

Dlatego właśnie głowię się, co to jest to magiczne „bycie fit”. Schudnięcie 15 kilogramów? Przebiegnięcie maratonu? Zapisanie się do wszystkich fitnessklubów w zasięgu 10 kilometrów? Posiadanie wszystkich modnych w tym sezonie sportowych ubrań?

Po co te wszystkie gadżety i wielkie zmiany? One nie sprawią, że „będziesz fit”. Zamiast tego popatrz na swoje życie, na swoje ciało i pomyśl, co mogłabyś zmienić dokładnie w tym momencie. 

Może zamiast nalewać sobie szklankę coca-coli, wypij wodę z cytryną? Twój układ pokarmowy na pewno będzie Ci wdzięczny. Od trzech godzin siedzisz przy komputerze i przeglądasz Internet? Wstań i wybierz się na 30 minutowy spacer. Jutro wychodzisz wcześnie z domu i jedyny posiłek jaki zjesz to rogalik z czekoladą? Zamiast tego przygotuj sobie smaczne śniadanie i przekąski do zabrania i połóż się spać o normalnej godzinie.


Najważniejsze

Może to brzmi banalnie i nie sugeruje, że od teraz „jesteś fit”. Ale tak naprawdę liczy się to, czy rzeczywiście zmieniasz coś w swoim życiu. 

Na pewno gdzieś tam po drodze zaczną się regularne treningi, może zapiszesz się do dietetyka na rozpisanie prawidłowej diety albo zdecydujesz się na zrealizowanie większego celu, np. wystartowanie w dzielnicowych zawodach czy zrzucenie nadwyżkowych kilogramów. Jednak warto pamiętać, że każda droga składa się z małych kroków, które dzień za dniem konsekwentnie realizujemy.

Dla mnie „bycie fit” to świadoma decyzja, że w tym momencie robię coś dobrego dla swojego zdrowia i dla swojego ciała. Ważniejsze jest dla mnie codzienne wybieranie między fit/nie-fit niż rzucenie się na głęboką wodę i wywrócenie na raz swojego życia do góry nogami. 

„Bycie fit” to inwestycja długofalowa. Jeśli naprawdę chcemy o siebie zadbać, naszym celem są zdrowe nawyki, a ich można nauczyć się tylko przez cierpliwe powtarzanie.




A według Ciebie co oznacza to tajemnicze „bycie fit”? Jakie są Twoje sposoby na „fit-życie”? Jestem bardzo ciekawa Waszych przemyśleń na ten temat ;-)

2 komentarze:

  1. Wreszcie jakiś sensowny tekst o byciu fit! Już zostałam fanką Twojego bloga :)
    Wszystko da się zrobić właśnie małymi kroczkami, systematycznie i pamiętając o tym, że to ma być dbanie o siebie, a nie katowanie się dietą i szkodzenie swojemu zdrowiu.

    OdpowiedzUsuń
  2. hej Aniu! Dziękuję za komentarz ;-) Cieszę się, że myślisz podobnie jak ja. Najważniejsze dbać o proste rzeczy, a reszta przyjdzie sama!

    OdpowiedzUsuń